O Bibliotece, słowie, sarkofagach i przyszłości Kościoła

Z okazji zbliżającego się Forum Ewangelickiego zachęcamy do lektury rozmowy z p. Ewą Kobierską-Maciuszko, dyrektorem Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie. BUW jest jednym z partnerów tegorocznego Forum Ewangelickiego.

W ciągu ostatnich lat docierają informacje o spadającym czytelnictwie. Rosną ceny książek. Również ogromne rynki wydawnicze zagranicą odnotowują malejące zainteresowanie publikacjami książkowymi. Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie (BUW) jest trzecią co do wielkości biblioteką w Polsce i drugą w Warszawie po Bibliotece Narodowej – czy w związku ze stopniowym odchodzeniem od książki jako tradycyjnego medium informacji i kształcenia zauważa Pani wzrost czy spadek w liczbie osób korzystających z BUW czy w ogóle zainteresowania fenomenem biblioteki?

 

Ewa Kobierska-Maciuszko: Zadając to pytanie dokonuje Pan sporej generalizacji. Wszystko zależy od tego o jakiej bibliotece i o jakich czytelnikach mówimy. Statystyki mogą dawać różne wyniki, tak jak różne są dane wejściowe, jak różnie formułowane są pytania, które zadamy. Czytelnictwo książek drukowanych spada, ale czy spada czytelnictwo tekstów? Należałoby zbadać, co ludzie czytają w Internecie. O Internecie nie myślimy zazwyczaj jako o zasobie tekstów ”drukopodobnych”, ale jako o ofercie handlowej i rozrywkowej, bo właśnie te elementy dominują w sieci. Mało jest badań porównawczych, co ludzie czytają w Internecie i jak to się ma do tego, co znajdują w bibliotekach. I w jakich bibliotekach? Czy mówimy o biednej bibliotece w małęj gminie, która ma księgozbiór nieodnawiany od 30 lat (a wciąż jeszcze są takie w Polsce), czy o  dużej bibliotece  akademickiej, która kupuje najnowsze wydawnictwa drukowane  i rozwija nowe technologie dostępu do elektronicznych źródeł informacji. Ludzie będą przychodzić do biblioteki pod warunkiem, że znajdą w niej to, czego szukają, a szukają przede wszystkim wydawnictw najnowszych – obojętne, czy potrzebują ich dla przyjemności, chwili relaksu, czy też do pracy naukowej lub zawodowej. Do BUW przychodzi codziennie od 3,5 do 4 tys. czytelników i ten poziom zainteresowania naszą ofertą obserwujemy od kilku lat.

 

W tym kontekście pojawia się pytanie odnośnie biblioteki – szczególnie takiej jak BUW – kojarzonej z archiwum, czy nawet świątynią wiedzy, dokumentującej rozwój duchowy i intelektualny ‘umiejscowiony’ w niezwykle szerokiej przestrzeni czasowej. Biblioteki są tutaj szczególnymi instytucjami, gdyż zajmują się nie tylko czytelnictwem, pomnażaniem i przechowywaniem zasobów, ale również (współ)organizowaniem różnego rodzaju wydarzeń, jak np. w naszym kontekście obchodów jubileuszowych warszawskiego luteranizmu w 2008 roku czy tegorocznego Forum Ewangelickiego, spełniając tym samym szeroko rozumianą działalność społeczną. Niemniej jednak powracając do głównej funkcji biblioteki, to czy nie obawia się Pani, że biblioteki staną się w niedalekiej przyszłości obiektami muzealnymi tudzież salami do wynajęcia.

 

Oczywiście, że się obawiam. Wszyscy bibliotekarze obawiają się tego (choć oficjalnie żaden się nie przyzna), że biblioteki staną się sarkofagami pewnej konwencji kulturowej, w której wszyscy zostaliśmy wychowani – książki drukowanej jako jedynego, niezawodnego i wiarygodnego nośnika wiedzy i kultury.

 

W takim razie po co chodzić do biblioteki, skoro zadrukowany papier powoli przechodzi do lamusa?

 

Do BUW przychodzą, bo może nam się coś udało? Po pierwsze zgromadzić zbiory, których gdzie indziej nie ma a przy tym stworzyć model optymalny korzystania z nich, uwzględniający ten właśnie  moment dziejowy, epokę przejścia. Mam tu na myśli moje i Pana pokolenie, wychowane jeszcze na tekstach ‘analogowych’, ale już swobodnie korzystające z tekstów ‘cyfrowych’. Pracujemy dla pokoleń, które opanowały te obydwa zestawy narzędzi: do kształcenia, rozwoju intelektualnego i emocjonalnego, także przyjemności. Nasi następcy za lat 20 i 50 na pewno stworzą coś innego. Tymczasem jednak w planie estetycznym, technicznym i funkcjonalnym udało się architektom i bibliotekarzom – twórcom i organizatorom nowego gmachu BUW na Powiślu stworzyć model hybrydowy, który łączy siłę tradycji, czyli prawie trzymilionowy zasób tekstów drukowanych, z nowoczesną technologią dostępu do tzw. e-zasobów i walorem  miejsca, przestrzeni atrakcyjnej w sensie estetycznym i psychospołecznym – tzn. ludzie, którzy tutaj wchodzą nie czują się intruzami, czują się u siebie.

 

Ale czy to nie jest w pewnym sensie wymuszone przez sytuację? Mamy kompromis, w którym biblioteka jako strażnik słowa pisanego/drukowanego po prostu nie ma wyjścia i musi sięgać po nowoczesne sposoby, których symbolem jest rozległa sieć Internetu, a wszystko po to, aby utrzymać się na powierzchni. Można byłoby zapytać, czy istnieją jeszcze biblioteki, które wciąż celebrują ten tradycyjny model i trzymają się z dala od technicznych nowinek również w tej sferze bibliotecznej.

 

Myślę, że takich bibliotek jeszcze by się trochę znalazło, zwłaszcza w regionach mniej rozwiniętych ekonomicznie. Nie budowałabym tu jednak opozycji zero-jedynkowej. Nie jest tak, że biblioteka albo pozostaje zorganizowana tradycyjnie wokół tekstu drukowanego albo porzuca druk i koncentruje się na dostępie cyfrowym. Jak już wspomniałam – żyjemy w epoce przejścia – a  poprzednia taka – od tekstu rękopiśmiennego do druku trwała 300 lat. Rękopis współistniał z drukiem aż do XVIII wieku lub nawet nieco dłużej i to  w strefie społecznej, bo w strefie prywatności  pozostał przecież do dzisiaj. W naszych zbiorach mamy rękopiśmienne skrypty z połowy XIX wieku pisane ręką profesorów Uniwersytetu Warszawskiego  dla studentów, powielane  metodą litograficzną, czyli prekursorem dzisiejszego kserografu.

 

Na szczęście okresy przejściowe między poszczególnymi epokami kulturowymi trwają dość długo. Dzisiaj staramy się organizować miejsce dla  naszych zbiorów – realne i wirtualne – i udostępniać je, niezależnie od nośnika, na jakim zostały zapisane. Struktura zbiorów BUW jest różna i  różny sposób dostępu do nich dla różnych grup użytkowników. Dostęp online z każdego miejsca w sieci rozległej do licencjonowanych zasobów sieciowych jest możliwy tylko dla pracowników i studentów Uniwersytetu, bo to Uniwersytet za to zapłacił. Z kolei nasza biblioteka cyfrowa (http://ebuw.uw.edu.pl) obejmująca e-wersje najcenniejszych zbiorów, ale pozostających w domenie publicznej jest w otwartym Internecie, czyli dla każdego kto chce i potrafi się w nim poruszać. A to wszystko razem i cała reszta, czyli zbiory drukowane są dostępne onsite dla każdego, kto skończył 16 lat i przyjdzie na Powiśle. Taki stan jeszcze trochę potrwa, ale nawet z takiego skrótowego przeglądu widać, że myślenie o bibliotece jako instytucji, do której przychodzi się z myślą o konkretnej książce, prosząc panią bibliotekarkę, aby ją przyniosła z magazynu, po czym grzecznie i bezczynnie czeka się przy stole aż ją przyniesie, to jest myślenie już anachroniczne.

 

A może taki model kiedyś powróci. Jeśli będziemy dążyć do całkowitej digitalizacji naszych zasobów, to książka w papierowej formie zejdzie do podziemia i rzeczywiście pani bibliotekarka będzie musiała ją wydobywać z przepastnych magazynów i po jakimś czasie powróci z książką jako artefaktem.

 

Być może. I wylansują to outsiderzy jako ekscentryczny snobizm. Natomiast dzisiaj proszę zauważyć, jak spadła wartość książki jako przedmiotu materialnego. Jeszcze do niedawna książka była jednym ze znamion zamożności, w tej chwili dzieci zasypywane są ogromną ilością książeczek, które – owszem – mają  wartość wychowawczą i edukacyjną, natomiast hasło ‘Szanuj książkę’ nie jest zrozumiałe dla ludzi od 2 do 15 roku życia. Nie jest to przedmiot, który należy szanować, bo gdy się ‘popsuje’ to można iść i kupić nowy.

 

Jest kilka wątków w myśleniu o bibliotece, jej technicznych i społecznych przemianach. Oczywiście toczy się wewnątrzbranżowa dyskusja o tym, jak długo uda się jeszcze zachować ten kształt organizacyjny, kulturowy i funkcjonalny, jakim jest biblioteka naukowa taka, jaką znamy, w jakiej się wychowaliśmy, osiągając kolejne szczeble naszej kariery edukacyjnej. Jest też poczucie zagrożenia internetem, obawa, że jego wpływ na następne pokolenia  spłyci ich intelekt i ducha, a sięganie po informacje będzie miało charakter jedynie  użytkowo-komercyjno-rozrywkowy.

 

Powracając jednak do tego interesującego wyrażenia, jakiego Pani użyła „sarkofag konwencji kulturowej”, to czy można zaryzykować stwierdzenie, że jest Pani pesymistką, jeśli chodzi o stan ducha i świadomości społecznej w najbliższych latach, dekadach?

 

Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo to zależy, o jakiej perspektywie czasowej mówimy. Jeśli chodzi o nasze pokolenie, to jestem raczej optymistką i myślę, że spokojnie dotrwamy do końca naszego życia z taką biblioteką jak np. BUW. Nikt nie wpadnie na pomysł, aby ją zamknąć czy przerobić na galerię handlową albo na muzeum książki. BUW będzie pełnić nadal swoje funkcje akademickie i edukacyjne. Proszę jednak zauważyć, jak bardzo zmieniła się formuła biblioteki w ciągu zaledwie jednej dekady w nowym gmachu na Powiślu, jak szybko staliśmy się centrum życia społecznego, kulturalnego, akademickiego, a przestaliśmy być tylko czytelnią i wypożyczalnią. Architektura sprowokowała niejako ten stan rzeczy dając nam wszystkim przestrzeń otwartą z wolnym dostępem do zbiorów, współtworząc bibliotekę „przezroczystą”, gdzie czytelnik widzi tylko tzw. content a nie czuje barier, ograniczeń i całej machiny technologiczno-bibliotekarskiej, która za tym stoi, musi stać, żeby to działało, żeby cokolwiek znaleźć

 

Jednak powracając do Pańskiego pytania, czy  jestem pesymistką, to  nie jestem pewna, czy   można to nazwać pesymizmem:  świat się zmienia, a z  nim my i technologie, jakie wymyślamy i jakich używamy. Nie ma chyba sensu z tego powodu ubolewać. Kluczowe jest to, aby w świecie tych oszałamiających szybkością i skutecznością  nowych technologii zachować wartości odróżniające ludzkość od reszty materii ożywionej, a na jakim nośniku one będą przekazywane następnym pokoleniom – to jest kwestia drugorzędna.

 

Być może sięgam za daleko, ale chciałbym odwołać się do kilku obrazów, które dotyczą biblioteki. Mamy ogromne wyzwania, stojące przed instytucją biblioteki. Mamy zauważalny kryzys szeroko pojętej humanistyki, na rynku prasowym obserwujemy radykalną ekspansję tabloidów, cieszących się rosnącym zainteresowaniem. Kultura języka ulega stopniowej degradacji również poprzez spadające czytelnictwo literatury ambitnej i gigantyczną popularność Internetu. Wszystko to związane jest ze słowem i kiedy uwzględnimy tutaj ewangelicki kontekst teologiczny, odwołujący się do wydarzenia Słowa i niejako definiujący teologię ewangelicką jako teologię Słowa, której plakatową nieco ilustracją jest zasada ‘sola scriptura’, to czy nie obawia się Pani, że słowo stanie się elementem przynależącym do ‘sarkofagu konwencji kulturowej’?

 

Albo do wąskiego kręgu elitarnego, bo snując te bardzo rozległe porównania  i paralele kulturowe, prześlizgnął się Pan nad szalonym rozwarstwieniem naszego społeczeństwa, które jest niejednorodne. To wszystko, o czym mówimy dotyczy górnych 10%. Dla nich słowo nadal pozostaje źródłem refleksji i inspiracji. W tym gronie możemy się poruszać, bo cała reszta pozostanie na poziomie bardzo podstawowym. Do nich kierowana jest oferta mediów masowych, przemysłu rozrywkowego, telewizji, szerokiego Internetu. To nie jest tylko polska specyfika, choć mało to pocieszające.

 

Stawiając sprawę tak radykalnie, zaznaczam jednak, że podział na elitę i całą resztę niekoniecznie przebiega według cenzusu wykształcenia. Współczesne szkolnictwo wyższe produkuje również wtórnych analfabetów, ludzi bez ambicji intelektualnych, niewrażliwych na konteksty kulturowe, ponieważ  celem bardzo wielu szkół wyższych i ich studentów jest wyłącznie transakcja kupna-sprzedaży dyplomów. Nie chce deprecjonować niczyich wysiłków i nie wskażę tutaj konkretnych przykładów, ale widać wyraźnie, że jakość kształcenia wyższego obniżyła się w ciągu ostatniego dwudziestolecia. Tak więc kryterium przynależności do elity to, według mnie, bardziej rodzaj wrażliwości intelektualnej i duchowej niż formalne kryteria. Ja w swoim kręgu zawodowym i towarzyskim szczęśliwie spotykam wielu ludzi – niezależnie od wieku, wykształcenia, pochodzenia i wyznania – bardzo wrażliwych na słowo, dociekliwych, eksplorujących wszelkie zbiory słów i myśli, w tym również zasoby naszej biblioteki.

 

Ta elitarność, o której Pani mówi, a także problem deprecjacji słowa i inflacji słowa mniej wartościowego dokumentuje pewną paradoksalną sytuację: oto dzięki postępowi cywilizacyjnemu, elektronicznym mediom, które uczyniły z nas społeczeństwo cyfrowe, stajemy się jednocześnie społeczeństwem średniowiecza – nie ujmując niczego tej epoce. Zaczyna dominować kultura obrazkowa, powraca biblia pauperum (biblia dla biednych) w postaci szybko zmieniających się obrazków o bardzo prostej czy nawet płytkiej treści.

 

Tak, stajemy się więźniami kultury obrazkowej a sytuacja jest znacznie  gorsza niż w średniowieczu, bo tych obrazków jest sto tysięcy razy więcej. Nasz mózg bez przerwy się segmentuje, aby je wszystkie spercepować. Tak działają młodzi ludzie: pracują z komputerem, z odtwarzaczem, telefonem komórkowym, dwoma kompletami słuchawek a w tym  wszystkim pełny software i zewsząd są bombardowani informacjami. Ich mózg nie jest  w stanie skupić się  dłuższy czas na jednym temacie, bo potrzebuje nieustannych, zmieniających się i wciąż nowych bodźców. Obserwuję to także u siebie: aby skupić się na dłuższym tekście, muszę wyłączyć Internet, bo mam przymus ciągłego sprawdzania poczty i wchodzenia na interesujące mnie witryny internetowe. W tym sensie nie różnimy się od ogółu – nawet jeśli nie jest to bezmyślne błądzenie po Internecie, to jest to rodzaj uzależnienia od nośnika cyfrowego.

 

Skoro jesteśmy społeczeństwem cyfrowym – w domyśle obrazkowym, do którego najbardziej trafiają krótkie, treściowo wybrakowane informacje, nie wgłębiające się w ważne subtelności, mogące uchronić nas przed wieloma nieporozumieniami, to jakie w tym kontekście jest zadanie Kościoła, który tak mocno koncentruje się właśnie na słowie. Czy czasem nie jest tak, że społeczeństwo obrazkowe jest bardziej podatne na treści, przekazywane za pomocą liturgicznego obrazu, rytu, absorbujących doznania wzrokowe, a Kościoły koncentrujące się na słowie, wykazują nieprzystawalność, bo z góry skazane są na niezrozumienie? Czy jest tutaj jeszcze miejsce na Kościół ewangelicki?

 

Myślę, że jest akurat odwrotnie. Kościół ewangelicki ma olbrzymią szansę, właśnie jako Kościół mniejszościowy, skupiając wokół siebie tych, którzy mają ambicję szukać, którzy potrafią się jeszcze zatrzymać, rozejrzeć wokół i skupić na sprawach ważnych .

 

Czyli Kościół dla elit, a nie dla mas?

 

Absolutnie tak, Kościół elitarny.

 

To bardzo kontrowersyjne co Pani mówi, gdyż może w pewnym sensie negować uniwersalny charakter posłannictwa Kościoła.

 

Bardzo mi przykro za to ‘niepoprawne politycznie’ stwierdzenie, ale żyjemy w kraju pod względem wyznaniowym monolitycznym, kraju Kościoła ogromnego, masowego. Być może jest to kontrowersyjne, ale nie wyobrażam sobie działania Kościoła ewangelickiego w takim charakterze. Zresztą również w krajach tradycyjnie luterańskich, gdzie ewangelicyzm jest wyznaniem państwowym, widzimy w tej chwili poważny regres i Kościół zostaje przy elitach – pytanie tylko czym i kim są te elity.

 

Nie uważa Pani, że mówienie o Kościele ewangelickim jako Kościele elitarnym to rodzaj życzeniowego myślenia – przecież najprężniejsze ośrodki intelektualne polskiego ewangelicyzmu, jeśli takiego sformułowania możemy w ogóle używać – znajdują się w głębokiej diasporze?

 

Trochę sugeruje Pan, że mówię z perspektywy parafii w wielkim mieście – nie znam innej perspektywy. Chcę jednak zachować to odniesienie do skali makro – Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, który ma ok. 65 tys. wiernych do prawie 40 milionowego społeczeństwa. I chciałabym, żeby te 65 tys. należało do elity tego Kraju. Tak było przecież…

 

Wracając jednak do postawionego problemu: w jaki sposób Kościół, który podkreśla wydarzenie słowa może stać się alternatywą dla społeczeństwa obrazkowego. Oczywiście mamy liturgię, pielęgnujemy piękne rytuały, mamy symbole, ale to jest niewiele w porównaniu z tym naporem, które daje świat zewnętrzny i co oferuje rzymski katolicyzm lub prawosławie.

 

Nie bądźmy tacy niesprawiedliwi dla katolicyzmu czy prawosławia, te wyznania też mają swoje nurty elitarne.

 

Bynajmniej nie chodzi o bycie niesprawiedliwym wobec katolików. Chodzi właśnie o nas, ewangelików – mamy społeczeństwo obrazkowe, do którego nie trafia słowo, a obraz. Kościół, który słusznie chlubi się tym, że żyje teologią Słowa, ma trudności, żeby trafić słowem do społeczeństwa.

 

Ale to jest właśnie szansa tego Kościoła – bycie innym. Właśnie oferowanie innego wzorca kulturowego niż cały świat wokół. Należy iść pod prąd i wychowywać ludzi tak, aby to rozumieli, czuli i chcieli tak żyć. I to jest zadanie, które udaje się ‘tak sobie’. Żyjemy w związkach mieszanych lub wręcz obojętnych wyznaniowo,  kolejne pokolenia naszych dzieci wychowywanych przecież w tradycji ewangelickiej  – czy to jej ortodoksyjnej czy liberalnej wersji – czują się coraz mniej związane, odchodzą, czasami potem przychodzą, ale jednak z naciskiem na ‘odchodzą’. Czegoś już nie potrafimy zrobić, z czymś sobie nie radzimy. Jak mówić do pięcio-, dziesięcio- i dwudziestolatków, że Kościół to jest wartość? Jak w nich kształtować przywiązanie do Kościoła? Już nie chcę poruszać osobistej sprawy wiary, gdyż uważam, że to nie jest sprawa, która do końca znajduje się w naszych rękach.

 

Czy Kościół Ewangelicko-Augsburski, czy Kościoły ewangelickie musiałyby się jakoś zmienić? Zmienia się język, komunikacja, wyzwania. Co to znaczy np. dla współczesnego człowieka, że przed dwoma tysiącami lat Bóg posłał swojego jednorodzonego Syna, aby Ten umarł za jego grzechy i dla jego zbawienia?

 

Trzeba wierzyć, jak Pan wie doskonale, a jesteśmy wszyscy ludźmi małej wiary. Trzeba próbować. Zresztą… skąd ja mam wiedzieć?

 

Dziękuję za rozmowę.

 

 

rozmawiał Dariusz Bruncz

***

EWA KOBIERSKA-MACIUSZKOabsolwentka polonistyki, UW i bibliotekoznawstwa, UJ.  W Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie (BUW) pracuje od 1982 roku, od 2003 dyrektor. Współautorka koncepcji funkcjonalnej i projektu technologii bibliotecznej dla nowego gmachu BUW na warszawskim Powiślu. Wiceprzewodnicząca Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich (SBP) i Konferencji Dyrektorów Bibliotek Akademickich Szkół Polskich (KDBASP), członek LIBER Architecture Group (do roku 2009),  Rady  Naukowej Biblioteki Gdańskiej PAN,  Zespołu MKiDN ds. Certyfikatu ‘Biblioteka+’. Należy do Parafii Ewangelicko-Augsburskiej Świętej Trójcy w Warszawie.